Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/92

Ta strona została przepisana.

iskra; Tonsardowa, ściągnięta dźwiękiem metalu, wyszła z sąsiedniej izby.
— Zawsze łajesz biednego ojczulka, rzekła do męża, a przecież on zarabia od roku dosyć pieniędzy; dałby Bóg aby uczciwie. Pokażcie?... rzekła rzucając się na pieniądz i wydzierając go z rąk starego.
— Idź, Marjo, rzekł poważnie Tonsard, na półce jest jeszcze wino w butelkach.
Na wsi, wino jest zawsze jednego gatunku, ale sprzedaje się je pod dwiema postaciami: z beczki i z butelki.
— Skąd to macie? spytała Tonsardowa wsuwając pieniądz do kieszeni.
— Filipino, ty źle skończysz, rzekł starzec potrząsając głową i usiłując odebrać pieniądze.
Widocznie Fourchon zrozumiał już daremność walki między swoim straszliwym zięciem, córką a nim.
— Znowu sprzedajecie mi butelkę wina za pięć franków! dodał z goryczą: ale też to będzie ostatnia. Przeniosę się do Kawiarni Pokojowej.
— Cicho siedź, ojczulku, odparła biała i tłusta karczmarka dość podobna do rzymskiej matrony; trzeba ci koszuli, czystych portek, innego kapelusza, no i chcę wreszcie widzieć cię w kamizelce...
— Mówiłem ci już, że toby była ruina, wykrzyknął starzec. Kiedy będą myśleli że jestem bogaty, nikt mi już nic nie da.
Butelka przyniesiona przez jasnowłosą Marję powstrzymała wymowę starca, któremu nie zbywało na swadzie właściwej tym, których język pozwala sobie