Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/98

Ta strona została przepisana.

Krzyk Vermichela, zniknięcie pięciofrankówki i wychylenie szklanki nastąpiły równocześnie.
— Rozkaz, kapitanie, rzekł stary Fourchon podając rękę Vermichelowi aby mu pomóc wejść na schodki.
Ze wszystkich burgundzkich fizjognomji Vermichel wydałby się wam najbardziej burgundzką. Praktyk ten był nie czerwony, ale szkarłatny. Twarz jego, jak niektóre tropikalne okolice globu, wybuchała w licznych punktach małemi wyschłemi wulkanami, rysującemi się owym płaskim i zielonkawym mchem, który Fourchon nazywał dość poetycznie kwiatami wina. Ta płonąca głowa, której wszystkie rysy wyolbrzymiały nadmiernie pod wpływem ciągłego stanu pijaństwa, wydawała się cyklopią, rozświecona z jednej strony żywą źrenicą, a zgaszona z drugiej Okiem pokrytem żółtawem bielmem. Rude włosy stale rozczochrane, broda podobna do brody Judasza, czyniły Vermichela równie groźnym z pozoru, jak był łagodny w rzeczywistości. Nos w kształcie trąby podobny był do znaku zapytania, na który szeroko rozcięte usta, jakgdyby wciąż odpowiadały, nawet kiedy były zamknięte.
Vermichel, nieduży człeczyna, nosił podkute trzewiki, zielonkawe aksamitne spodnie, starą kamizelkę łataną rozmaitemi materjami i wyglądającą tak jakby ją zrobiono z kapy na łóżko, surdut z grubego niebieskiego sukna i szary kapelusz z szerokiemi brzegami. Tego zbytku wymagała godność miasta Soulanges, gdzie Vermichel skupiał funkcje odźwiernego w ratuszu, dobosza, stróża więziennego, skrzypka i praktyka,