Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/101

Ta strona została przepisana.

w progu, patrzyły na trzcinową zieloną bryczkę ze skórzanym fartuchem, w której ich pan usadowił się na wygodnych poduszkach.
— Niech się pan nie zapóźni, rzekła Anusia robiąc minkę.
Wszyscy chłopi, uprzedzeni już o groźnych zarządzeniach obmyślanych przez mera, wyszli przed drzwi, lub zatrzymywali się na gościńcu widząc przejeżdżającego Rigou. Domyślili się, że on się udaje do Soulanges aby ich bronić.
— No i co, pani Kuternoga, nasz dawny mer jedzie z pewnością nas bronić, rzekła stara prządka, którą sprawa wykroczeń leśnych interesowała wielce, mąż jej bowiem sprzedawał drzewo skradzione w Soulanges.
— Mój Boże, serce mu się krwawi, gdy widzi co się dzieje; tyle samo nad tem cierpi co i wy, odparła biedna kobieta, która drżała na samo imię swego wierzyciela, i która chwaliła go ze strachu.
— A ba, można też powiedzieć, że jemu dali się ludzie we znaki! — Dobry wieczór, panie Rigou, rzekła prządka, której Rigou się ukłonił.
Kiedy lichwiarz przejeżdżał przez bród na Thune, Tonsard, wyszedłszy z karczmy, rzekł do Rigou: „No i cóż, ojcze Rigou, ten Tapicer chce żebyśmy wszyscy zeszli na psy...“
— Zobaczymy, odparł lichwiarz zacinając konia.
— On nas potrafi bronić, rzekł Tonsard do grupy kobiet i dzieci skupionej koło niego.