Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/111

Ta strona została przepisana.

lilji dźwiganemi przez amory, w owym salonie pełnym złoconych mebli, zrozumiałem jest, że ludzie z Soulanges mogli mówić o pani domu: Piękna pani Soudry! Toteż „pałac“ Soudrych stał się narodową dumą powiatowej stolicy.
O ile śmietanka tego małego miasteczka wierzyła w swoją królowę, królowa również wierzyła w samą siebie. Zjawiskiem, które nie jest rzadkie, i które próżność macierzyńska, próżność autorska, ziszczają codziennie w naszych oczach co do utworów literackich i panien na wydaniu, panna Cochet w ciągu siedmiu lat tak dobrze znikła pod postacią pani merowej, że pani Soudry nietylko nie pamiętała swej pierwotnej kondycji, ale wręcz wierzyła, że jest kobietą z towarzystwa. Tak dobrze zapamiętała tony, minki, gesty, maniery swojej pani, że, oblekając jej dostatek, oblokła całą jej impertynencję. Znała na palcach wiek XVIII, anegdoty o wielkich panach, ich parantele. Ta przedpokojowa erudycja dostarczała jej tematu do rozmowy, pachnącej dawnym dworem; ten spryt subretki uchodził tedy za najlepszy ton. Ta pani merowa to był, jeżeli chcecie, strass, ale dla dzikich czyż strass nie jest to samo co djament?
Tę kobietę otoczono pochlebstwami, ubóstwiano, jak niegdyś ubóstwiało jej panią towarzystwo, które znajdowało u niej raz na tydzień obiad, a kawę i likiery wrazie zjawienia się w porze deseru, przypadek dość częsty. Żadna kobieca głowa nie oparłaby się narkotycznej sile tego nieustannego kadzidła. W zimie salon ten, dobrze ogrzany, suto oświecony, zapeł-