Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/114

Ta strona została przepisana.

Soulanges, piastujący swój urząd od czasu Ludwika XV-go, mówił jeszcze, w swoich przytomnych chwilach, o jurysdykcji Marmurowego Stołu.
Mimo iż liczący czterdzieści pięć wiosen, Lupin, świeży i różowy, dzięki tuszy jakiej nabywają z konieczności ludzie żyjący przy biurku, śpiewał jeszcze romance. Toteż zachował wykwintny strój salonowych tenorów. Wyglądał niemal na Paryżanina, ze swemi lśniącemi bucikami, żółtą kamizelką, obcisłym surdutem, bogatym jedwabnym krawatem, modnemi spodniami. Dawał sobie fryzować włosy u miejscowego fryzjera, gazety miejskiej, i podtrzymywał reputację zdobywcy serc dzięki swemu stosunkowi z panią Sarcus, żoną Sarcusa — bogacza, która była w jego życiu nieprzymierzając tem, czem kampanja włoska w życiu Napoleona. On jeden jeździł do Paryża, gdzie przyjmowano go u hrabstwa Soulanges. Toteż odgadlibyście z samego sposobu mówienia, że ten człowiek dzierżył berło mody i elegancji. Wyrokował o każdej rzeczy jednem słowem: knot. Człowiek, mebel, kobieta, mogły być knotem. To było owo strącenie w nicość, jakiem artyści wyrażają ostatni szczebel pogardy. Co się tyczy pochwały, sprowadzał ją do jednego słowa: delicje. „Delicje“, to był szczyt jego podziwu. „Delicje! Delicje“ mogliście być spokojni. Ale „Delicje! Delicje! Delicje“ trzeba było cofnąć drabinę, sięgało się nieba doskonałości.
Palestrant, nazywał się bowiem sam palestrantem, degradując się przez żart poniżej swego stanu; palestrant znajdował się na stopie wzajemnej kokieterji