Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/133

Ta strona została przepisana.

dwunastu kilometrów, po których odbyciu miał słuchać głupstw stałych gości tego domu i widzieć małpę przebraną za starą kobietę, Rigou, przerastający inteligencją i wykształceniem tych łyków, nie pokazywał się tam nigdy, chyba że interesy sprowadzały go do rejenta. Uwolnił się od sąsiedzkich obowiązków tłomacząc się zajęciem, przyzwyczajeniami i zdrowiem, które nie pozwalały mu (powiadał) wracać w nocy drogą biegnącą zaroślami nad Thune.
Ten wysoki chudy lichwiarz imponował zresztą towarzystwu pani Soudry, które zgadywało w nim owego tygrysa o stalowych szponach, ową chytrość dzikiego, ową inteligencję zrodzoną w klasztorze, dojrzałą w słońcu złota. Sam Gaubertin nie próbował się nigdy z nim mierzyć.
Skoro tylko bryczka i koń minęły kawiarnię Pokojową, Urban, służący Soudrych, który, siedząc na ławce pod oknami jadalni, rozmawiał z kawiarzem, przytknął dłoń do czoła aby się przyjrzeć co to za wehikuł.
— Oho! to stary Rigou!... trzeba otworzyć bramę. Potrzymajcie mu konia, Socquard, rzekł bez ceremonji do kawiarza.
I Urban, ex-kawalerzysta, który, nie mogąc zostać żandarmem, przyjął służbę u Soudryego niby emeryturę, wrócił do domu aby otworzyć bramę.
Socquard, ta osobistość tak sławna w dolinie, nie robił z sobą, jak widzimy, ceremonji; ale tak jest z wieloma znamienitymi ludźmi, którzy raczą cho-