Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/136

Ta strona została przepisana.

nie sprzedał swej kancelarji jakiemuś ambitnemu chłopakowi, jak naprzykład Bonnac, z którym trzebaby się podzielić klientelą.
— Dzięki tym ludziom, popycha się, odparł Socquard; ale podrabiają mi słodkie wino!
— Trzeba ścigać, rzekł sentencjonalnie Rigou.
— Toby mnie zaprowadziło za daleko, odparł kawiarz popełniając mimowolną grę słów.
— I dobrze żyją z sobą, ci twoi klijenci?
— Zawsze tam mają jakieś swary, ale między graczami wszystko przysycha.
Wszystkie głowy znalazły się w oknie salonu, które wychodziło na plac. Poznając ojca swojej synowej, Soudry wyszedł go powitać na ganek.
— No i cóż, kumie, rzekł ex-żandarm posługując się słowem w jego pierwotnem znaczeniu, czy Anusia jest chora, że nas zaszczycasz swoją obecnością na cały wieczór?
Przez nawyk żandarmski, mer szedł zawsze prosto do faktów.
— Nie, ale są komplikacje, odparł Rigou dotykając wskazującym palcem ręki którą mu podał Soudry; pogadamy o tem, bo tu chodzi patroszę o nasze dzieci...
Soudry, przystojny mężczyzna ubrany niebiesko jakby wciąż jeszcze był w żandarmerji, z czarnym kołnierzem, przy ostrogach, przyprowadził starego Rigou pod ramię do swojej imponującej połowicy. Oszklone drzwi były otwarte na terasę, gdzie goście przechadzali się zażywając letniego wieczoru, w cu-