Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/151

Ta strona została przepisana.

— To człowiek, na którego widok dostaję gęsiej skórki, rzekła pani Vermut.
— Jest tak niebezpieczny, odparł lekarz, że, gdyby on ze mną miał na pieńku, nie czułbym się bezpieczny ani po jego śmierci. To człowiek zdolny wstać z trumny, aby wypłatać człowiekowi jaką sztukę.
— Jeżeli kto może zwabić Tapicera na jarmark i wciągnąć go w pułapkę, to Rigou, szepnął mer do ucha żonie.
— Zwłaszcza, odparła głośno, jeżeli Gaubertin i ty, moje serce, przyłożycie się do tego...
— O, nie mówiłem! wykrzyknął pan Guerbet trącając Sarcusa, znalazł jakąś ładną dziewczynę u Socquarda i bierze ją do bryczki...
— Zanim ją weźmie do... orparł pisarz.
— I to jest człowiek, który ma opinję że nie jest złośliwy, wykrzyknął Guerbet przerywając piewcy Bilbokjady.
— Mylicie się, panowie, rzekła pani Soudry; pan Rigou myśli tylko o naszych interesach, jeśli się bowiem nie mylę, ta dziewczyna to jedna z Tonsardek.
— On jest jak aptekarz, który robi zapas żmij, wykrzyknął stary Guerbet.
— Możnaby myśleć, odparł Gourdon, że pan dojrzał nadchodzącego pana Vermut.
I wskazał aptekarzynę, który szedł właśnie przez rynek.
— Biedaczysko, rzekł pisarz podejrzewany o częste konwersacje z panią Vermut, patrzcie jak on wygląda! I są ludzie, którzy go mają za uczonego!