Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/16

Ta strona została przepisana.

ki lęk, z tem większą szczerością, iż nie wiedziała że się jej ktoś przygląda.
— I ja jej zazdrościłam!... Co może chmurzyć jej myśli?... rzekła hrabina do proboszcza.
— Proszę pani, odparł pocichu ksiądz Brossette, jak pani wytłómaczy, że wśród doskonałego szczęścia zawsze człowieka oblegają przeczucia mgliste ale posępne?...
— Księże proboszczu, odparł Blondet z uśmiechem, niech sobie ksiądz nie pozwala na odpowiedzi w stylu biskupim!... Nic darmo, wszystko się płaci, powiedział Napoleon.
— Taka zasada, wygłoszona przez te cesarskie usta, nabiera rozmiarów Społeczeństwa, odparł proboszcz.
— I cóż, Olimpio, co tobie, moje dziecko? rzekła hrabina podchodząc do swej dawnej służącej. Wydajesz się smutna, zamyślona. Czyżby jakieś dąsy małżeńskie?...
Pani Michaud wstając już zmieniła wyraz twarzy.
— Moje dziecko, rzekł Emil ojcowskim tonem, chciałbym wiedzieć co może chmurzyć to czółko, tu w tym dworku, gdzie mieszkasz prawie tak wygodnie jak hrabia d’Artois w Tuilerjach. Robicie tu wrażenie gniazdka słowików w gąszczu! Czyż nie masz za męża najdzielniejszego chłopca z Młodej Gwardji, pięknego mężczyznę, który cię kocha do szaleństwa? Gdybym był znał warunki jakie Montcornet wam tu zapewnił, byłbym rzucił swój fach gryzipiórka aby zostać generalnym strażnikiem.