Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/160

Ta strona została przepisana.

rzy w małych miasteczkach. Ludzie, z którymi rozmawiał, uprzedzali go gdy ktoś wszedł do jego zakładu, dokąd1 udawał się ociężale i jakby z niechęcią.
Te szczegóły powinny przekonać Paryżan, którzy nigdy nie opuścili swojej dzielnicy, o trudności — powiedzmy lepiej o niemożliwości — ukrycia najdrobniejszej rzeczy w dolinie Awony od Couches aż do La-Ville-aux-Fayes. Na wsi nie istnieje najmniejsza przerwa ciągłości; są tam, od rynku do rynku, karczmy Pod Wiechą, kawiarnie Pokojowe, które pełnią funkcje echa, i gdzie najobojętniejsze postępki, spełniane w największej tajemnicy, odbrzmiewają jakgdyby czarami. Gadulstwo ludzkie spełnia rolę elektrycznego telegrafu: w ten sposób iszczą się te cudy, mocą których wieść o klęskach, które zdarzyły się w olbrzymiej odlegołści, dochodzi w mgnieniu oka.
Zatrzymawszy konia, Rigou zsiadł z bryczki i przywiązał lejce do słupa pod Tivoli. Następnie znalazł naturalny pozór aby nieznacznie podsłuchać rozmowy, stając między dwowa oknami. Przez jedno z tych okien, mógł wsunąwszy głowę, widzieć osoby, studjować gesty, chwytając grube słowa, które dźwięczały o szyby i które cisza panująca zewnątrz pozwalała słyszeć wyraźnie.
— A gdybym powiedział staremu Rigou, że twój brat Mikołaj goni za Pechiną, krzyczał ostry głos, że czatuje na nią bezustanku i że ją zdmuchnie staremu z pod nosa, umiałby potańcować z wami, ile was tam jest, wy dziady z Pod Wiechy!
— Gdybyś ty nam spłatała taką sztukę, Aglae, od-