Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/161

Ta strona została przepisana.

parł syczący głos Marji Tonsard, to znów co jabym tobie wypłatała, opowiedziałabyś chyba robakom w swojej trumnie!... Nie mieszaj się do Mikołaja, ani do mnie z Bonnebaultem.
Marja, podburzona przez babkę, śledziła, jak z tego widać, Bonnebaulta; dojrzała go przez to okno, pod którem stał w tej chwili Rigou, jak roztaczał swoje wdzięki i prawił komplementy pannie Socquard, która wzajem uśmiechała się do niego. Uśmiech ten wywołał scenę, w której wybuchła ta rewelacja, dość cenna dla starego Rigou.
— No i co, ojcze Rigou?... rzekł Socquard uderzając lichwiarza po ramieniu.
Kawiarz przybył ze spichrza, położonego na końcu ogrodu, skąd wydobywał różne gry, takie jak waga mechaniczna, drewniane konie, huśtawki, etc., aby je zmontować na właściwych miejscach w Tivoli. Szedł bez hałasu, nosił bowiem owe żółte skórzane pantofle, które, dzięki swej taniości, rozpowszechniły się na prowincji.
— Gdybyście mieli świeże cytryny, zrobiłbym sobie limonadę, gorąco jest dziś wieczór, odparł Rigou.
— Ale kto tam tak skrzeczy? rzekł Socquard, zaglądając przez okno i widząc córkę w zwadzie z Marją.
— Kłócą się o Bonnebaulta, odparł Rigou z ironiczną miną.
Interes kawiarza zdławił na chwilę w Socquardzie gniew ojcowski. Kawiarz uznał za ostrożniejsze słuchać z zewnątrz, tak jak czynił Rigou, gdy ojciec chciałby wejść i oświadczyć, że Bonnebault, pełen cen-