Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/162

Ta strona została przepisana.

nych przymiotów dla kawiarza, nie posiada ich wcale na zięcia jednej z grubych ryb w Soulanges. Mimo to, stary Socquard niewiele otrzymywał propozycji małżeńskich. W dwudziestym drugim roku, córka jego, jako szerokość, grubość i waga, robiła konkurencję pani Vermichel, której zwinność zdawała się fenomenem. Siedzenie za ladą pomnażało jeszcze skłonność do tuszy, jaką Aglae zawdzięczała krwi ojcowskiej.
— Co za djabeł ukąsił te dziewczyny? spytał stary Socquard pana Rigou.
— A ba, odparł ex-benedyktyn, za wszystkich djabłów to ten, którego Kościół najczęściej pochwycił na gorącym uczynku.
Za całą odpowiedź, Socquard zaczął oglądać na szyldach między oknami kije bilardowe, których połączenie z trudnością się tłómaczyło, z przyczyny miejsc, w których tynk uszkodzony był ręką czasu.
W tej chwili, Bonnebault wyszedł od bilardu z kijem w dłoni, i trącił szorstko Marję, mówiąc:
— Przez ciebiem puścił sztosa; ale ciebie nie puszczę, będę grzmocił póty, aż się nauczysz trzymać gębę na angielski zatrzask.
Socquard i Rigou, którzy uważali za stosowne się wmięszać, weszli do kawiarni od rynku, poruszając tak wielką mnogość much, że ciemno się od nich zrobiło. Hałas, jaki stąd powstał, przypominał odległe ćwiczenia szkoły doboszów. Po pierwszem poruszeniu, te wielkie muchy o niebieskawym brzuchu, otoczone małemi jadowitemu muszkami i paroma końskiemi muchami, usiadły z powrotem na szybie, gdzie, na trzech