Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/17

Ta strona została przepisana.

— To nie jest stanowisko dla człowieka z pańskim talentem, odparła Olimpja uśmiechając się do Blondeta jak do znajomego.
— Co tobie więc, drogie dziecko? rzekła hrabina.
— Proszę pani, boję się...
— Boisz się! czego? spytała żywo hrabina, której to słowo przypomniało Muchę i Fourchona.
— Wilków? rzekł Emil dając pani Michaud znak, którego nie zrozumiała.
— Nie, proszę pana, chłopów. Ja, która się urodziłam w Perche, gdzie jest trochę niedobrych ludzi, nie sądzę, aby ich było tylu i tak złych jak w tych stronach. Nibyto się nie mieszam do spraw męża, ale on nie ufa chłopom do tego stopnia, że bierze z sobą broń nawet w biały dzień kiedy udaje się do lasu. Powiada swoim ludziom, aby zawsze mieli się na baczności. Pojawiają się tu od czasu do czasu fizjognomje, które nie wróżą nic dobrego. Kiedyś szłam pod murem do źródełka w lesie, które nazywają Srebrnym potokiem, z przyczyny blaszek srebrnych, które, powiadają, posiał tam Bouret... Otóż, wie pani, usłyszałam dwie kobiety, które prały bieliznę, nie wiedziały że ja tam jestem. Stamtąd widać nasz dworek, te stare pokazywały go sobie. „Ależ wydano pieniędzy, mówiła jedna, dla tego, który ma zająć miejsce po starym Kuternodze. — Ano, muszą dobrze płacić człowieka, który się podejmie tak dręczyć biedaków, odparła druga. — Nie długo będzie dręczył, rzekła pierwsza, musi się to raz skończyć. Koniec końców, my mamy prawo zbierać drwa. Nie-