Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/171

Ta strona została przepisana.

— To święte, odparł Bonnebault zaszczycony że go dopuszczono do tej arystokratycznej sosjety. I, myśląc się posłużyć nimi, ten kogut awoński udawał oddanego przyjaciołom.
— Wygrane! wykrzyknął Bonnebault. Mam pulę! Cztery i pół franka.
— Płacisz swoje słodkie wino? rzekł gruby Socquard, zjawiając się nagle.
— Alboż się płaci dzisiaj? rzekł Bonnebault. Przecież to ani piętnasty, ani trzydziesty.
— Zawsze trzydziesty dla ciebie, rzekł Socquard uderzając Bonnebaulta po ramieniu i przygważdżając go na miesjscu.
Ta żelazna ręka, która ciężyła jak kowadło, warta była tyleż co pozew Bruneta. Bonnebault oddał cztery franki, zachowując sobie dziesięć su.
— Bywajcie, przyjaciele! rzekł hulaka skacząc przez okno na drogę.
— Marja zapłaci to wszystko, rzekł Viollet, patrząc na pozostałych graczy.
— Tem lepiej, rzekł Amaury, bo przyjdzie może któregoś dnia poprosić mnie o pięć franków, i przyniesie mleczka.
— Idziecie do mnie? rzekł Plissoud. Zrobimy partyjkę.
Vilolet, Amaury, Vallet, udali się z mężem Eufemji. Widząc że wyszli, gruby kawiarz — na prowincji bowiem szynkarzy nazywa się jeszcze kawiarzami a ich żony kawiarkami — zaczął gasić lampy i zamy-