— Brawo, partyjka będzie gorąca! wykrzyknął Bonnac.
Bonnac był to rosły dwudziestopięcioletni chłopak, brunet z obfitem uwłosieniem i z bujnemi faworytami, słowem to co się nazywa na prowincji piękny mężczyzna.
W chwili gdy zjawił się sukurs w osobie Socquarda i jego córki, rozległ się wybuch wesołości, właściwy ludziom którzy się nie krępują z sobą. Belunia skorzystała z tego, aby się osunąć na Bonnaca, niby to niemogąc się utrzymać na nogach. Wesołość doszła szczytu, wywołana lichym kalamburem pana Plissoud:
— Czerwień czy wino? Ja wolę wino, zwłaszcza słodkie.
— Słusznie, rzekł Amaury.
— Wracaj do siebie, Socquard! wykrzyknął Vattebled, i przynieś nam co najlepszego.
Na propozycję wina, kobiety wymieniły spojrzenia, dowodzące że druga klasa Soulanges miała do tego napoju słabość nie mniejszą niż chłopi.
Socquard wyszedł, oszacowawszy kupieckiem spojrzeniem pojemność czcigodnego towarzystwa. Partyjka zaczęła się na nowo z ożywieniem jakie wnoszą nowi gracze pomnażając liczbę tych, którzy, czując się niby w rodzinie, rozmawiają zamiast oddać się demonowi gry.
Wszyscy znają grę w dwadzieścia jeden, grę hazardowną, bez kombinacji, zrodzoną z lancknechta, spokrewnioną z bakaratem i makao.
Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/174
Ta strona została przepisana.