Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/187

Ta strona została przepisana.

słońcu, dopełniały jego fizjognomji. Suchy, chudy, nerwowy, ręce miał obrośnięte, zakrzywione, zagięte, ręce człowieka, który oddaje się cały temu co robi. Fizjognomja ta podobała się ludziom z którymi miał do czynienia, przybierał bowiem maskę zwodniczej wesołości; umiał dużo mówić nie mówiąc nic z tego co chciał zamilczeć; pisał mało aby móc zaprzeczyć temu co mu było nie na rękę w jego słowach. Pisanie załatwiał jego kasjer, uczciwy człowiek, którego ludzie typu Gaubertina zawsze umieją wyszperać, i których, we własnym interesie, utrzymują w naiwności.
Kiedy mały trzcinowy kabrjolet ukazał się około ósmej w alej i biegnącej od poczty wzdłuż rzeki, Gaubertin, w kaszkiecie, w butach, w surducie, wracał już z portu; przyspieszył kroku, zgadując że Rigou ruszył się z domu jedynie dla wielkiej sprawy.
— Dzień dobry ojcze łapaczu, dzień dobry worku pełen żółci i mądrości, rzekł klepiąc kolejno w brzuch dwóch przybyłych; mamy mówić o interesach i pomówimy, ale przy kieliszku, bo, do kroćset bomb, to jest najlepszy sposób!
— Przy takiej metodzie powinienby pan być tłustszy, rzekł Rigou.
— Zanadto się męczę, nie żyję jak wy zasuszony w domu, zaszyty jak borsuk w jamie... Haha, wy sobie dobrze żyjecie, na honor! możecie robić interesy przy kominku, z brzuchem o stół, w fotelu... klient przychodzi do was. Ale wejdźcież, do kroćset bomb, dom jest wasz na ten czas który w nim raczycie pozostać.