Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/188

Ta strona została przepisana.

Lokaj w niebieskiej liberji z czerwonym lampasem ujął konia za uzdę i zaprowadził go na podwórze, gdzie znajdowały się czeladnie i stajnie.
Gaubertin pozwolił gościom przejść się nieco po ogrodzie i wrócił do nich po chwili potrzebnej aby wydać rozkazy i zarządzić śniadanie.
— I cóż, moje robaczki, rzekł zacierając ręce, widziano żandarmerję z Soulanges kierującą się o świcie w stronę Couches. Jadą z pewnością aresztować skazanych za wykroczenia leśne... kroćset bomb, robi się ciepło, robi się ciepło... O tej godzinie, dodał patrząc na zegarek, chłopcy muszą być aresztowani.
— Prawdopodobnie, rzekł Rigou.
— No i co, co mówią po wsiach? Co postanowiono?
— A cóż tu jest do postanowienia? spytał Rigou, nas to w niczem nie dotyczy, dodał spoglądając na Soudryego.
— Jakto, w niczem? A jeżeli sprzedadzą Aigues wskutek naszych kombinacji, kto zarobi na tem pięćset lub sześćset tysięcy? Czy ja sam? Nie mam dość tęgich płuc aby wypluć sam jeden dwa miljony, przy trojgu dzieci do postanowienia i żonie która nie grzeszy oszczędnością; trzeba mi wspólników. Czy ojczulek Soudry nie chowa gotóweczki? Nie ma hipoteki, której by termin nie dobiegał i pożycza już tylko na weksle za które ja ręczę. Ja wkładam w to ośmset tysięcy franków; mój syn, sędzia, dwieście tysięcy, liczymy na ciebie, Soudry, na dwieście tysięcy; na ile chcecie iść, ojcze duchowny?