Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/190

Ta strona została przepisana.

głosem, rozejrzawszy się na wszystkie strony i upewniwszy się że nikt nie słucha, czy sądzi pan, że oni byliby zdolni spłatać jakiego brzydkiego figla?
— Niby co? spytał Rigou, który nigdy niczego nie chciał zrozumieć w pół słowa.
— No, gdyby najwścieklejszy z gromady, dobry strzelec przytem, gwizdnął hrabiemu kulą koło uszu, ot, aby go nastraszyć?...
— Puściłby się za nim i chwyciłby go za kark.
— A Michaud?
— Michaud nie pochwaliłby się tem, politykowałby, szpiegował, i odkryłby w końcu złoczyńcę i tych co go uzbroili.
— Masz pan słuszność. Trzeba żeby się zbuntowało ze trzydziestu naraz, pośle się kilku na galery... ot, weźmie się paru drabów, których zechcemy się pozbyć, posłużywszy się nimi. Macie tam dwóch czy trzech nicponiów, jak Tonsard, Bonnebault...
— Tonsard coś urządzi, rzekł Soudry, ja go znam... Podgrzejemy go jeszcze przez Vaudoyera i Kuternogę.
— Ja mam Kuternogę w ręku, rzekł Rigou.
— A ja Vaudoyera.
— Ostrożnie, rzekł Rigou, przedewszystkiem ostrożnie.
— Słuchajno, ojczulku duchowny, czy może sądzisz, że to jest co złego rozmawiać sobie o rzeczach tak jak się dzieją?... Czyż to my spisujemy protokóły, chwytamy za kark, wycinamy drzewo, chodzimy na kłoski?... Jeśli hrabia weźmie się dobrze do rzeczy,