Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/191

Ta strona została przepisana.

jeśli się ułoży z jakimś dzierżawcą co do eksploatacji Aigues, w takim razie możemy się pożegnać z interesem, a wy tracicie na tem może więcej odemnie... To co mówimy, to między nami, bo z pewnością nie powiem Vaudoyerowi ani słowa, któregobym nie mógł powtórzyć przed Bogiem i ludźmi... Ale nie jest zabronione przewidywać wypadki, i korzystać z nich kiedy się zdarzą... Tutejsi chłopi, to bardzo gorące głowy; wymagania generała, jego surowość, sekatury Michauda i jego ludzi, doprawadziły ich do ostateczności. Tak jak dziś, rzeczy stoją niedobrze, i założyłbym się, że oni wezmą się za łby z żandarmami... A teraz chodźmy na śniadanie.
Pani Gaubertin wyszła do gości do ogrodu. Była to kobieta dosyć biała, z długiemi angielskiemi puklami spadającemi na policzki. Uprawiała ona styl namiętno-cnotliwy; udawała że nigdy nie zaznała miłości, piłowała wszystkich urzędników platonizmem. Wielbicielem jej, jej patito, jak mówiła, był prokurator. Nosiła czepeczki z pomponami, ale chętnie chodziła z gołą głową, nadużywając koloru różowego i błękitnego. Tańczyła, pieściła się z sobą w czterdziestu latach jak dziecko, ale miała grube nogi i okropne ręce. Kazała się nazywać Izaurą, miała bowiem przy swoich wadach i śmiesznościach ten smak, iż czuła pospolitość nazwiska Gaubertin. Miała blade oczy i włosy nieokreślonego koloru, coś w rodzaju brudnego nankinu. Brało ją za wzór wiele młodych osób, które przeszywały niebo swemi spojrzeniami i udawały anioły.