Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/22

Ta strona została przepisana.

dźwięk jego głosu, wniebowzięta jest kiedy na niego patrzy, ale nie ma pojęcia o miłości, nie wie że kocha.
— Biedne dziecko! rzekła hrabina z uśmiechem i akcentem pełnym naiwności.
— I tak, ciągnęła pani Michaud odpowiadając uśmiechem na uśmiech dawnej pani, Genowefa jest ponura kiedy Justyn bawi poza domem; a kiedy jej spytam o czem myśli, odpowiada, że boi się pana Rigou. Ot, głupstwa!... Myśli, że wszyscy dybią na nią, a wygląda jak istny kocmołuch. Kiedy Justyn objeżdża lasy w nocy, ta dziewczyna jest niespokojna tak samo jak i ja. Kiedy otworzę okno słysząc krok jego konia, widzę światło u Pechiny, jak ją nazywają, które świadczy, że ona czuwa, że czeka: kładzie się, tak jak ja, dopiero kiedy on wróci.
— Trzynaście lat, rzekła hrabina, nieszczęśliwa!...
— Nieszczęśliwa?... odparła Olimpja. Nie. Ta dziecinna miłość ocali ją.
— Od czego? spytała pani Montcornet.
— Od losu, który czeka tu prawie wszystkie dziewczęta w jej wieku. Odkąd ją trochę umyłam, zrobiła się mniej brzydka, ma coś oryginalnego, dzikiego, co działa na mężczyzn. Jest tak odmieniona, że paniby jej nie poznała. Syn tego bezecnego karczmarza z Pod Wiechy, Mikołaj, największe ladaco w całej wsi, zagiął parol na tę małą, ściga ją jak zwierzynę. O ile nie bardzo jest prawdopodobne, aby człowiek tak bogaty jak pan Rigou i który zmienia służące co trzy lata mógł prześladować dwunastoletnią brzydulę, to zdaje się pewne, że Mikołaj Tonsard goni za