— Ale róbmy tak, jakbyśmy nie wiedzieli o niczem, zwłaszcza ja; raczej trzeba, aby to pan spostrzegł bez mojej wiedzy, inaczej padlibyśmy ofiarą jakiejś sztuczki. Tych zbójów trzeba się strzec bardziej niż wroga na wojnie.
— Ależ to jest wróg, rzekł Blondet.
Sibilet spojrzał nań z pod oka, jak człowiek który rozumie doniosłość tego słowa, i odszedł.
— Nie podoba mi się ten Sibilet, dodał Blondet kiedy usłyszał że tamten wyszedł z domu, to fałszywy człowiek.
— Dotąd nie mam mu nic do zarzucenia, odparł generał.
Blondet odszedł, aby napisać listy. Stracił beztroskę i wesołość, jakie miał za pierwszym pobytem; był niespokojny i zamyślony; to nie były u niego przeczucia jak u pani Michaud, to było raczej oczekiwanie spodziewanych i pewnych nieszczęść. Powiadał sobie: Wszystko to skończy się źle; jeżeli generał nie zdecyduje się i nie opuści pola bitwy gdzie go miażdży liczba, będzie tu wiele ofiar; kto wie nawet, czy on wyjdzie z tego cało, on i jego żona? Mój Boże! ta istota tak cudowna, tak oddana, tak doskonała, tak ją narażać!... I on niby ją kocha! Więc dobrze, podzielę ich niebezpieczeństwa, a jeśli nie zdołam ich ocalić, zginę z nimi!
Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/229
Ta strona została przepisana.