Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/247

Ta strona została przepisana.

dną z alej wiodących do myśliwskiego pawilonu. Znalazłszy się blisko zamku, odprawił swego strażnika. Na zakręcie, człowiek uzbrojony w strzelbę wyszedł z krzaków.
— Generale, rzekł, trzeci już raz znajdujesz się na muszce mojej strzelby, i trzeci raz darowuję ci życie...
— I czemuż ty mnie chcesz zabić, Bonnebault? rzekł hrabia, nie okazując najmniejszego wzruszenia.
— Na honor, nie ja to zrobię, to zrobi kto inny, a ja, widzi pan, kocham ludzi którzy służyli Cesarzowi, nie mogę się zdobyć na to, aby pana zabić jak kuropatwę. Niech mnie pan nie pyta, nie powiem nic... Ale ma pan wrogów, potężniejszych, chytrzejszych od pana, którzy w końcu pana zgniotą; jeśli pana zabiję, dostanę tysiąc talarów i ożenię się z Marją Tonsard. Więc dobrze, niech mi pan da parę morgów ziemi i byle chałupę, a będę mówił to co mówię, że nie zdarzyła się sposobność... Będzie pan miał jeszcze czas sprzedać swój majątek i wyjechać, ale niech się pan śpieszy. Ja jestem jeszcze niezły chłopak, mimo że wielkie ladaco; ale inny mógłby panu zrobić krzywdę.
— A jeżeli ci dam to, o co prosisz, czy powiesz mi, kto ci przyrzekł trzy tysiące?
— Nie wiem; a osobę, która mnie do tego popycha, zanadto kocham, aby ją zdradzić. Zresztą, gdyby pan i wiedział, że to Marja Tonsard, nie na wieleby się to panu zdało; Marja będzie niema jak mur, a ja zaprę się że to panu powiedziałem.