— Nie widzę śladu dwóch różnych nóg, rzekł proboszcz, który udał się aż do lasu śladem obuwia kobiety.
— Musiano ją z pewnością porwać i zanieść do lasu, wykrzyknął Michaud.
— Jeżeli to noga kobieca, byłoby to niepojęte, wykrzyknął Blondet.
— To musi być jakiś żarcik tego gałgana Mikołaja, rzekł Michaud, od kilku dni czyha na Pechinę. Dziś rano, czatowałem dwie godziny pod mostem, aby złapać hultaja, któremu jakaś kobieta dopomogła może w zamachu.
— To okropne! rzekła hrabina.
— Im się wydaje, że to figle! dodał proboszcz z goryczą i smutkiem.
— Och, Pechina nie da się zatrzymać, rzekł Michaud, ona jest zdolna przebyć Awonę wpław... Przepatrzę brzegi rzeki, Ty, droga Olimpko, wracaj do domu, a wy, panowie, wraz z panią hrabiną przejdźcie się aleją w stronę Couches.
— Co za kraj! rzekła hrabina.
— Nicponie są wszędzie, odparł Blondet.
— Czy to prawda, księże proboszczu, spytała pani de Montcornet, że ja ocaliłam tę małą ze szponów starego Rigou?
— Wszystkie dziewczęta powyżej piętnastu lat, które pani zechce przyjąć do zamku, wyrwie pani temu potworowi, odparł ksiądz Brossette. Próbując ściągnąć do siebie to dziecko dwunastoletnie, ten apostata chciał nasycić zarazem i swoją rozpustę
Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/29
Ta strona została przepisana.