Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/35

Ta strona została przepisana.

wę drogi, Mikołaj zsunął się jak dziki kot z wysokiego wiązu, gdzie się ukrył w liściach, i spadł jak piorun do nóg Pechiny, która porzuciła dzbanek i zaufała chyżości swoich nóg aby wrócić do domu. O sto kroków, Katarzyna Tonsard, która stała na czatach, wypadła z lasu i potrąciła tak gwałtownie Pechinę, że obaliła ją na ziemię. Gwałtowność uderzenia ogłuszyła dziecko; Katarzyna podniosła ją, wzięła w ramiona i zaniosła do lasu na łączkę z której wypływa Srebrny Potok.
Katarzyna, wielka i silna, zupełnie podobna do dziewczyn które rzeźbiarze i malarze biorą, jak niegdyś republika, za modele Wolności, czarowała dolinę Awony tą samą bujną piersią, temi samemi muskularnemi nogami, tą samą silną i gibką kibicią, temi mięsistemi ramionami, tem okiem złotawem i błyszczącem, hardą miną, włosami skręconemi w gruby węzeł, męzkiem czołem, czerwonemi ustami, wargami rozchylonemi niemal dzikim uśmiechem, który Eugenjusz Delacroix i Dawid d‘Angers obaj cudownie pochwycili i oddali. Istny obraz ludu, gorąca i porywcza Katarzyna strzelała buntem ze swoich jasnożółtych oczu, przenikniętych żołnierskiem zuchwalstwem. Miała po ojcu gwałtowność taką, że, wyjąwszy Tonsarda, cała rodzina bała się jej w karczmie.
— I cóż, jakże się miewasz, moja stara? rzekła Katarzyna do Pechiny.
Katarzyna umyślnie posadziła swoją ofiarę na