Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/36

Ta strona została przepisana.

wzgórku lekko wyniosłym, koło źródła, gdzie trzeźwiła ją skrapiając ją zimną wodą.
— Gdzie ja jestem?... spytała podnosząc piękne czarne oczy, w których rzekłbyś migotał promień słońca.
— Och, rzekła Katarzyna, gdyby nie ja, jużbyś nie żyła.
— Dziękuję, rzekła mała jeszcze ogłuszona. Co mi się stało?
— Potknęłaś się o korzeń i rozciągnąłeś się jak długa... Och, ależ biegłaś!... Pędziłaś jak opętana.
— To twój brat narobił tego nieszczęścia, rzekła mała, przypominając sobie Mikołaja.
— Mój brat? nie widziałam go, rzekła Katarzyna. I co on ci zrobił takiego ten poczciwy Mikołaj, żebyś go się tak bała jak wilkołaka? Czy nie jest ładniejszy niż twój pan Michaud?
— Och! rzekła wyniośle Pechina.
— Widzisz, moja mała, ty sobie gotujesz nieszczęście, kochając tych co nas prześladują. Czemu nie jesteś po naszej stronie?
— Czemu nigdy nie chodzicie do kościoła? czemu kradniecie dniem i nocą? spytało dziecko.
— Więc ty się dajesz łapać na te pańskie racje?... odparła Katarzyna wzgardliwie, nie domyślając się miłości Pechiny. Ciarachy lubią nas, tak jak lubią swoją kuchnię, trzeba im nowego dania codzień. Czy widziałaś ciaracha, żeby się ożenił z chłopką? Przypatrz się, czy bogacz Sarcus pozwoli synowi ożenić się z piękną Gacjaną Giboulard z Auxerre, mimo że