Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/41

Ta strona została przepisana.

wał się niedokończony: jakgdyby zabrakło gliny palcom boskiego rzeźbiarza. Między dolną wargą a brodą przestrzeń była tak krótka, że, biorąc Pechinę za brodę, musiało się jej dotknąć warg; ale zęby nie pozwalały zwracać uwagi na tę wadę. Rzeklibyście, że one mają duszę, te małe kosteczki, delikatne, błyszczące, lśniące, ładnie wykrojone, przejrzyste, wyglądające z rozchylonych ust o wargach mających podobieństwo z dziwacznemi skrętami korala. Światło przechodziło tak łatwo przez konchę uszu, że w pełnem słońcu, wydawała się różowa. Cera, mimo że ogorzała, była cudownie delikatna. Jeżeli, jak powiedział Buffon, miłość mieści się w dotyku, miękkość tej skóry musiała działać i przenikać jak zapach datury. Pierś, tak samo jak ciało, przerażała chudością, ale nogi, ręce, wyzywająco małe, zdradzały niepospolitą siłę nerwową, żywotną organizację.
Ta mięszanina djabolicznych niedoskonałości i boskich piękności, harmonijna mimo tylu rozdźwięków, dążyła bowiem do jedności przez dziką dumę; to wyzwanie silnej duszy rzucone słabemu ciału i wypisane w oczach, wszystko to czyniło z tego dziecka coś nie do zapomnienia. Natura chciała uczynić z tej małej istotki kobietę, okoliczności poczęcia dały jej twarz i ciało chłopca. Widząc tę dziwną dziewczynę, poeta dałby jej Yemen za ojczyznę; miała coś z Afryki i z Geniusza powieści arabskich. Fizjognomja Pechiny nie kłamała. Miała duszę połmienną jak jej spojrzenie; dowcip podobny do jej warg ożywionych uroczemi ząbkami, myśl godną