Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/45

Ta strona została przepisana.

— Ależ on woli ciebie od wszystkich dziewcząt w okolicy, wiesz mała...
— Straci czas napróżno, rzekła.
— Widać że go nie znasz, odparła Katarzyna.
Z piorunującą szybkością, Katarzyna Tonsard, wymawiając te ohydne słowa, chwyciła Pechinę wpół, wywróciła ją na trawę, pozbawiła ją wszelkiego oporu, kładąc ją na płask i przytrzymała ją w tej niebezpiecznej pozycji. Widząc swego wstrętnego prześladowcę, dziecko zaczęło krzyczeć na całe gardło i odtrąciło Mikołaja na kilka kroków kopiąc go nogą w brzuch. Następnie wykręciła się sama jak akrobatka, ze zręcznością która unicestwiła plany Katarzyny, i wstała aby uciec. Katarzyna, zostawszy na ziemi, wyciągnęła rękę, chwyciła Pechinę za nogę, tak iż padła jak długa twarzą na ziemię. Ten fatalny upadek powstrzymał nieustanne krzyki dzielnej czarnogórki. Mikołaj, który mimo gwałtowności ciosu przyszedł do siebie, wrócił wściekły i chciał chwycić swoją ofiarę. W tem niebezpieczeństwie, mimo że odurzone winem, dziecko chwyciło Mikołaja za gardło i ścisnęło mu je żelaznym uściskiem.
— Dusi mnie, na pomoc, Katarzyno! krzyknął Mikołaj głosem, który z trudnością przechodził mu przez krtań.
Pechina wydawała też przeszywające krzyki; Katarzyna starała się je zdławić kładąc rękę na ustach dziecka, które ugryzło ją do krwi. Wówczas to Blondet, hrabina i proboszcz ukazali się na skraju lasu.