Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/72

Ta strona została przepisana.

— To niedojrzały interes, rzekł Fourchon; za drogo by nas to kosztowało, moje dzieci. Trzeba labidzić, krzyczeć że umrzemy z głodu, Tapicer i jego żona zechcą nam dopomóc i wyciągnięcie z tego więcej niż parę kłosków...
— Tchórze jesteście, wykrzyknął Tonsard. Przypuśćmy, że dojdzie do rozprawy z sądem i z wojskiem; nie zakują w dyby całej wsi, a znajdziemy poparcie w La-Ville-aux-Fayes u dawnych panów.
— To prawda, rzekł Kuternoga; jeden Tapicer się skarży; Soulanges, Ronqueroliles i inni są kontenci. Pomyśleć, że, gdyby ten kirasjer miał był odwagę zginąć jak inni, siedziałbym jeszcze szczęśliwie przy mojej bramie, którą on mi przeinaczył tak, że amii jej nie poznać...
— Nie będą ściągali wojska dla jednego drania ciaracha, który wojuje z całą okolicą, rzekł Godain... To jego wina! chce tutaj wszystko sprzewracać, wszystko wywrócić do góry nogami. Rząd powie mu: Kusz!...
— Rząd nie gada inaczej, musi tak gadać, biedny rząd, rzekł Fourchon zdjęty nagłą czułością do rządu, żal mi tego poczciwego rządu... biedny jest... bez grosza, jak my... to głupie dla rządu, który sam robi pieniądze... Ha, gdybym ja był rządem...
— Ale, zawołał Kuternoga, powiadano mi w La-Ville-aux-Fayes, że pan de Ronquerolles ujmował się w Sejmie za nasze prawa.
— Czytałem to w gazecie pana Rigou, rzekł Vaudoyer, który, jako dawny połowy, umiał czytać i pisać.