Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/73

Ta strona została przepisana.

Mimo swoich obleśnych rozczuleń, stary Fourchon, jak wielu chłopów, których inteligencję podsyca pijaństwo, śledził bystrem okiem i bacznem uchem tę dyskusję, która chwilami nabierała akcentu wściekłości. Naraz wstał i stanął na środku karczmy.
— Słuchajcie starego, pijany jest, rzekł Tonsard; ma wtedy dwa razy więcej sprytu, z siebie i z butelki...
— Hiszpańskiego!... to trzy, odparł Fourchon, wybuchając śmiechem fauna. Moje dzieci, nie trzeba stawiać się wprost, jesteście za słabi, sztuką trzeba ich wziąć!... Przycupnijcie, przyczajcie się, paniusia jest już nastrachana, nie bójcie się, niedługo sobie z nimi damy rady; da nogę stąd, a gdy ona odfrunie, Tapicer poleci za nią, to jego oczko w głowie. Oto plan. Ale aby przynaglić ten wyjazd, moje zdanie jest, że trzeba odjąć im ich doradcę, ich siłę, naszego szpiega, łajdaka.
— Niby kogo?
— Et, przeklętego proboszcza, rzekł Tonsard, grzechojada, który nas tu chce żywić hostjami.
— To święta prawda, wykrzyknął Vaudoyer, bylibyśmy tu szczęśliwi bez proboszcza, trzeba się pozbyć tego świętoszka, to wróg.
— Cherlaczek, podjął Fourchon dając księdzu Brossette przydomek jaki zjednała mu jego niepoczesna mina; wpadłby może w sidła jakiej szelmeczki, skoro obserwuje wszystkie posty. I, gdyby się narobiło tęgiego wrzasku przyłapawszy go na figlach, biskup musiałby go posłać gdzieindziej. Toby się djabelnie podobało poczciwemu ojcu Rigou... Gdyby wa-