Właśnie przechodził Langlumé, młynarz z Aigues; piękna Tonsardowa zawołała go.
— Czy to prawda, rzekła, panie wicemerze, że zabronią chodzenia na kłoski?
Langlumé, jowialny człowieczek, z twarzą białą od mąki, w szarem ubraniu, wszedł po schodkach. Chłopi przybrali miny serjo.
— Ba! moje dzieci, tak i nie; biedni będą zbierać! Ale kroki, które się przedsięweźmie, wyjdą wam na korzyść...
— A to jak? spytał Godain.
— Ba, jeśli zabronią wszystkim biedakom! zwalić się tutaj, odparł młynarz mrugając z normandzka okiem, nikt wam nie zabroni iść gdzieindziej, chyba żeby wszyscy merowie zrobili tak jak mer w Blangy.
— Więc to prawda? rzekł Tonsard groźnie.
— Ja, rzekł Bonnebault, kładąc na ucho wojskową czapeczkę i śmigając leszczynowym prętem, wracam do Couches uprzedzić przyjaciół...
I miejscowy lowelas odszedł gwiżdżąc melodję żołnierskiej piosenki:
Znasz ty huzarów gwardyjski pułk,
I znasz w tym pułku trębacza?...
— Słuchaj no, Maryś, on dziwną drogą idzie do tych Couches, twój Bonnebault? krzyknęła stara Tonsardowa do wnuczki.
— Idzie do Aglae! rzekła Marja, która skoczyła do drzwi, muszę raz porządnie wy grzmocić tę klempę.
— Słuchaj, Vaudoyer, rzekł Tonsard do byłego ga-