jowego, idź do starego Rigou, dowiemy się co robić. To nasza wyrocznia, a za ślinę nic nam nie liczy.
— Także głupstwo, wykrzyknął z cicha Jan, on liczy wszystko. Anusia mi to zdradziła, jego niebezpieczniej słuchać niż samego djabła.
— Radzę wam żebyście byli rozsądni, odparł Langlumé, bo generał pojechał do prefektury z przyczyny waszych sprawek, a Sibilet powiedział mi, że przysiągł na swój honor dotrzeć aż do Paryża, mówić z samym kanclerzem, z królem, z całym kramem, jeśli będzie trzeba, aby dać sobie rady ze swemi chłopami.
— Swemi chłopami? zakrzyczano.
— Ejże! więc już dla nas niema wolności?
Na to pytanie Tonsarda, Vaudoyer wyszedł aby się udać do byłego mera.
Langlumé, już na dworze, obrócił się na schodach, i odpowiedział: „Banda nierobów! macie majątki, żeby gadać o wolności?...“
Mimo że to było powiedziane ze śmiechem, zrozumieli to głębokie odezwanie mniej więcej tak samo, jak konie rozumieją uderzenie bata.
— Ta ta ta! wolność... Słuchaj-no, chłoptasiu, po tem coś urządził dziś rano, to nie mój klarnecik wpakują ci między palce, rzekł Fourchon do Mikołaja.
— Nie zaczepiaj go, gotówbyś oddać wino, gdyby cię potarł po brzuchu, odparła brutalnie Katarzyna dziadkowi.
Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/77
Ta strona została przepisana.