aby przyjmować u bram młodego człowieka, który otrzymał nagrodę na jakimś konkursie, widząc w nim wielkiego człowieka in spe!
— Słuchaj mnie, drogi Lucjanie, nie chcę ci mówić kazań, powiem wszystko w jednem słowie: miej się tu na baczności przed najmniejszym drobiazgiem.
— Masz słuszność, odparł Lucjan, przykro dotknięty iż znalazł u siostry tak mało entuzjazmu.
Poeta był u szczytu radości, widząc jak pokątny i hańbiący powrót do Angoulême zmienia się w tryumf.
— Nie wierzysz w tę trochę sławy, która kosztuje tak drogo! wykrzyknął Lucjan po godzinie milczenia, w czasie którego burza zebrała się w jego sercu.
Za całą odpowiedź, Ewa spojrzała na Lucjana, a spojrzenie to sprawiło iż zawstydził się swego oskarżenia.
W chwilę po obiedzie, woźny z prefektury przyniósł list zaadresowany do Lucjana Chardon; list ten jakgdyby przyznawał słuszność próżności poety, którego już oto świat wyrywał rodzinie. List mieścił następujące zaproszenie:
Do listu dołączona była karta wizytowa:
podkomorzy J. K. M., prefekt Charenty, Radca stanu.
— Jesteś pan w łasce, rzekł stary Séchard, mówią o panu w mieście jak o wielkiej figurze... Wszczyna się sprzeczka między Angoulême a Houmeau, które z nich ma ci uwić wieńce...
— Droga Ewo, szepnął Lucjan siostrze, znajduję się najzupełniej w tem samem położeniu co w dniu gdy miałem pierwszy raz iść do pani de Bargeton: nie mam się w co ubrać na ten obiad.