czuciach. Sukces prowincjonalnego genjusza był czemś zbyt przeciwnem prowincjonalnej martwocie Angoulême, aby sprężyną jego nie miał być jakiś interes albo też gorliwy maszynista: dwa zarówno niebezpieczne współpracownictwa. Nieufność Ewy, jak bywa zresztą u większości kobiet, tkwiła w instynkcie: sama przed sobą nie umiałaby jej usprawiedliwić. Zasypiając, myślała:
— Kto tutaj tak bardzo jest przejęty Lucjanem, aby, na jego rzecz, poruszyć całe miasto? Stokrocie nie są zresztą jeszcze wydane; skądże tedy te owacje na rachunek przyszłego sukcesu?...
Tryumf ten był w istocie dziełem Petit-Clauda. W dniu, w którym proboszcz z Marsac oznajmił mu powrót Lucjana, adwokat był po raz pierwszy na obiedzie u pani de Senonches, która miała oficjalnie przyjąć prośbę jego o rękę pupilki. Był to jeden z owych rodzinnych obiadów, których uroczystość ujawnia się raczej w toaletach niż w ilości biesiadników. Mimo iż w rodzinie, wszyscy czują się jak na przedstawieniu, każdy wyraża coś swojem zachowaniem. Franciszkę wystawiono niby za gablotką. Pani de Senonches wywiesiła flagi swoich najwyszukańszych tualet. Pan du Hautoy był w czarnym fraku. Pan de Senonches, uwiadomiony przez żonę o przybyciu pani du Châtelet, która miała się pokazać u nich po raz pierwszy, oraz o oficjalnym występie konkurenta Franciszki, przybył od państwa de Pimentel. Cointet, ubrany w swój najpiękniejszy orzechowy surdut, migotał oczom obecnych djamentem wartości siedmiu tysięcy franków wpiętym w żabocie: była to zemsta bogatego kupca nad ubogą arystokracją. Petit-Claud, wystrzyżony, wyczesany, wymyty, nie mógł się wyzbyć sztywnej i suchej miny. Trudno było nie porównać tego chudego adwokaciny w opiętym fraku, do zamrożonej żmii; ale nadzieja tak ożywiała jego oczy podobne do oczu sroki, twarz jego oblekła się w tyle lodowatego chłodu, nadął się tak dobrze, że utrafił właśnie w ton godnego i ambitnego prokuratora z prowincji. Pani de Senonches prosiła zaufanych, aby nie wspominali nikomu o tej uroczystości rodzinnej, ani o zapowiedzianej wizycie pani prefek-
Strona:PL Balzac - Cierpienia wynalazcy.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.