Strona:PL Balzac - Cierpienia wynalazcy.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ to czary, rzekł Dawid, pytając Petit-Clauda o wytłumaczenie tego szczęście.
— Nie, to bardzo proste: kupcy z Houmeau chcą założyć dziennik, rzekł Petit-Claud.
— Ależ ja zrzekłem się prawa do tego, wykrzyknął Dawid.
— Ty!... ale nie twój następca... Zresztą, dodał, nie troszcz się o nic, sprzedaj, zgarnij należność i zostaw to Cérizetowi.
— Och, tak! rzekła Ewa.
— Jeżeli pan zrzekłeś się prawa wydawania dziennika w Angoulême, dodał Petit-Claud, kapitaliści stojący za Cérizetem przeniosą go do Houmeau.
Ewa, olśniona perspektywą trzydziestu tysięcy franków, wydobycia się z kłopotów, patrzała już na akt spółki jako na rzecz podrzędną. Tak więc, Dawid i Ewa ustąpili co do punktu, który dał pozór do ostatniej dyskusji. Wielki Cointet żądał aby patent był na jego nazwisko. Udało mu się wytłumaczyć, że, z chwilą gdy prawa i korzyści Dawida będą w akcie zupełnie jasno określone, obojętne jest na czyje imię będzie wystawiony sam patent. Wreszcie, brat jego dodał:
— On daje pieniądze na patent, on wykłada na koszta podróży (znowuż dwa tysiące franków!), niechże go weźmie na swoje imię, albo dajmy wszystkiemu spokój.
Drapieżca tryumfował na wszystkich punktach. Akt spółki podpisano około wpół do piątej. Wielki Cointet ofiarował dwornie pani Séchard tuzin srebrnych nakryć i piękny szal, aby zechciała zapomnieć o żywej dyskusji! jak mówił. Ledwie wymieniono odpisy, ledwie Cachan zdążył oddać Petit-Claudowi akta procesu, jak również trzy straszliwe weksle Lucjana, zabrzmiał na schodach głos Kolba, następujący tuż po ogłuszającym hałasie wózka pocztowego który zatrzymał się przed bramą.
Bani, bani, piednaździe dyziędzy wrangóf, krzyczał, bżezłane z Boadiers, w brawcifym biniącu, ot pana Ludzjana.