lemskich, które dostarczają, jak wiadomo, wszystkich wódek nazywanych koniakiem.
— Och, ależ tu istna fabryka! drzewo, kotły! krzyknął Dawid.
— Więc dobrze, do jutra, rzekł ojciec Séchard; zamknę cię i spuszczę psy: w ten sposób jestem pewien, że nikt ci tu nie przyniesie papieru. Pokaż mi jutro parę arkuszy, a oświadczam że będę twoim wspólnikiem; wszystko pójdzie jasno i gładko.
Kolb i Dawid pozwolili się zamknąć i spędzili około dwóch godzin na łamaniu, przygotowywaniu łodyg, posługując się dwiema dębowemi tarcicami. Ogień błyszczał, woda wrzała. Około drugiej rano, Kolb, mniej zajęty od Dawida, usłyszał westchnienie przechodzące jak gdyby w pijacką czkawkę. Wziął świecę i zaczął się rozglądać: ujrzał fioletową twarz starego Séchard, wtłoczoną w kwadratowy otwór, znajdujący się ponad drzwiami, które łączyły lamus z palarnią, a zasłonięty pustemi beczkami. Chytry starzec wprowadził syna i Kolba do palarni zewnętrznemi drzwiami które służyły do wytaczania beczek przeznaczonych do odbioru. Te drugie, wewnętrzne drzwi pozwalały przetaczać baryłki z lamusa do palarni nie okrążając przez dziedziniec.
— A! dag zię nie pafimy, chdze ban fygifadź zyna?... Ojdżulgu, ojdżulgu, fielgie z faz latadzo!
— Och! ojcze!... rzekł Dawid.
— Przyszedłem zajrzeć czy nie potrzebujesz czego, rzekł winiarz wpół-wytrzeźwiony.
— I bżes drozglifoźdź o naz fsiąłeź ban tę trapingę? rzekł Kolb, który otworzył drzwi uprzątnąwszy przystęp do nich i znalazł starca w koszuli, siedzącego na drabince.
— Narażać tak zdrowie! wykrzyknął Dawid.
— Zdaje mi się, że jestem potrosze lunatyk, rzekł starzec, zawstydzony, schodząc. Twój brak zaufania do ojca zaburzył mi sen, śniło mi się że się porozumiewałeś z djabłem aby osiągnąć rzeczy niemożliwe.
— Tjapeł, do bańzga bazya to dalaróf, wykrzyknął Kolb.
Strona:PL Balzac - Cierpienia wynalazcy.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.