wowi, ale nie ukartowanym planom. Naogół, nikt nie chce przyjemności narzuconej. Pani de Bargeton zauważyła na czole Lucjana, w jego oczach, fizjognomji i wzięciu ów niepokój, świadczący o obmyślonym zamiarze: umyśliła sobie sparować go, trochę przez zmysł przekory, ale także przez szlachetne pojęcie miłości. Jako kobieta skłonna do przesady, przesadzała sobie wartość własnej osoby. W swoich oczach, pani de Bargeton była niby królową, Beatryczą, Laurą. Zasiadła, niby w średnich wiekach, pod baldachimem literackiego turnieju; Lucjan winien był zasłużyć ją po wielu zwycięstwach; trzeba mu było zaćmić boskie dziecię[1], Lamartine‘a, Walter Scotta, Byrona. Szlachetna istota uważała swą miłość za pierwiastek twórczy: pragnienie, które budziła w Lucjanie, winno było stać się dlań pobudką chwały. Ten donkiszotyzm kobiecy jest uczuciem które niejako uświęca miłość, czyni ją użyteczną, większą, chlubniejszą. W intencji odgrywania roli Dulcynei w życiu Lucjana przez siedem do ośmiu lat, pani de Bargeton chciała, jak wiele kobiet na prowincji, kazać kupić swą osobę rodzajem lennictwa, okresem stałości, któryby jej pozwolił wypróbować kochanka.
Kiedy Lucjan podjął walkę zapomocą owych dąsów z których śmieją się kobiety wolne jeszcze sercem a które osmucają jedynie kobietę kochającą, Luiza przybrała minę pełną godności i uderzyła w jedną ze swych tyrad najeżonych wielkiemi słowami.
— Czy to mi przyrzekałeś, Lucjanie? rzekła wkońcu. Nie obciążaj tak słodkiej teraźniejszości zgryzotą, która później zatrułaby mi życie. Nie psuj przyszłości! i, powtarzam to z dumą, nie psuj teraźniejszości! Czy nie posiadasz całego mego serca? Czegóż ci trzeba? Czyżby twoja miłość dała się powodować zmysłom, gdy najpiękniejszym przywilejem kochanej kobiety jest nakazać im milczenie? Za kogo mnie bierzesz? czy już nie je-
- ↑ Tak nazwał Chateaubriand młodziutkiego Wiktora Hugo.