mentu. Wyobraźcie sobie tę wielką halę, jasną w dwóch krańcach, ciemną w środku, o ścianach pokrytych afiszami, zczerniałych od dołu; z mnóstwem sznurów na podłodze, stertami papieru, staremi machinami, stosami kamieni do przyciskania zwilżonego papieru, szeregami kaszt i, na końcu, dwiema klatkami, w których, każdy po swojej stronie, siedzieli pryncypał i prot: zrozumiecie wówczas egzystencję dwóch przyjaciół.
W roku 1821, w pierwszych dniach maja, Dawid i Lucjan znajdowali się przy oknie wychodzącem na dziedziniec, w chwili gdy, około drugiej popołudniu, nieliczni robotnicy drukarscy opuszczali halę udając się na obiad. Skoro pryncypał ujrzał iż uczeń, wychodząc na ulicę, zamknął za sobą drzwi opatrzone dzwoneczkiem, pociągnął Lucjana na dziedziniec, jakgdyby zapach papierów, czernidła, pras starego drzewa był mu nie do zniesienia. Siedli na jakiejś pace, skąd oczy ich mogły widzieć każdego wchodzącego. Promienie słońca igrające w winnych liściach żywopłotu pieściły dwóch poetów, okalając ich światłem niby aureolą. Kontrast tych dwóch charakterów i fizyognomij występował wówczas tak wyraźnie, że byłby skusił pendzel wielkiego malarza. Dawid miał kształty, jakie natura daje istotom przeznaczonym do wielkich walk, ukrytych lub jawnych. Z szerokiego torsu wyrastały silne ramiona harmonizujące z pełnią kształtów. Twarz, bronzowa w tonie, żywa w kolorze, pełna, osadzona na grubej szyi, okolona lasem czarnych włosów, podobna była, na pierwszy rzut oka, do twarzy kanoników opiewanych przez Boileau; ale baczniejsze spojrzenie dojrzałoby w bruzdach mięsistych warg, w dołku podbródka, w rysunku kwadratowo zakończonego nosa, w oczach przedewszystkiem, nieustający ogień jedynej miłości, przenikliwość myśliciela, żarliwą melancholję ducha który zdolny był ogarnąć dwa ostateczne krańce horyzontu, przenikając wszystkie ich zaułki, i który łatwo nużył się czysto idealnemi rozkoszami, wnosząc w nie jasność analizy. Jeżeli, w twarzy tej przejawiały się błyski genjuszu, gotującego się do lotu, widniał w niej też popiół obok wulkanu; nadzieja zamierała tam
Strona:PL Balzac - Dwaj poeci.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.