— Ja nie chcę wcale umierać, ja chcę żyć dla ciebie, rzekł rezolutnie pewnego wieczora, pragnąc skończyć już raz z panem de Cante-Croix. Mówiąc to, objął Luizę spojrzeniem, w którem malowała się namiętność dojrzała do czynu.
Przerażona postępami jakie świeża miłość czyniła w niej samej i w jej poecie, Luiza przypomniała mu wiersz przyrzeczony na pierwszą stronicę albumu, szukając przedmiotu do sprzeczki w opieszałości z jaką Lucjan spełnia jej życzenia. Jakichż uczuć doznała, odczytując te dwie stance, które wydały się jej oczywiście piękniejsze od najlepszych strof poety arystokracji, Canalisa?[1]
Nie zawsze tęcze magicznych kolorów,
Wśród welinowej igraszki Amorów,
Rozsnuwać będą swe nici;
Oddechu lubej pieśń moja spragniona,
Wszystkie radości i smutki jej łona
Z ust najmilejszych pochwyci.
A gdy pobladną wspomnienia i głoski,
Niech ją te karty w marzenia bez troski
Jak białe żagle powiodą,
Przez krajobrazy spełnionych już losów,
W szczęśliwą przeszłość, jak lazur niebiosów
Przeczystą lśniących pogodą.[2]
— Czy to naprawdę ja ci podyktowałam? spytała.
To podejrzenie płynące z zalotności kobiety której igranie z ogniem sprawia rozkosz, napełniło łzami oczy Lucjana; ukoiła go, składając, po raz pierwszy, pocałunek na jego czole. Lucjan stał się w jej oczach wielkim człowiekiem. Zapragnęła go kształcić; zamierzała go nauczyć włoskiego i niemieckiego języka, udoskonalić