samej mierze co do gospodyni domu. Wszyscy pogodzili się z narzuconym im „ostem ze świętego Gaju“[1], wedle konceptu Aleksandra de Brébian. Wreszcie, prezes Towarzystwa Rolniczego uśmierzył wzburzenie uwagą:
— Przed wybuchem Rewolucji, powiedział, najwięksi panowie przyjmowali u siebie Duclosa, Grimma, Crébillona, ludzi, którzy, tak samo jak ten gryzipiórek z Houmeau, byli niczem; żaden zato nie wpuściłby do domu poborcy, jakim jest, koniec końców, Châtelet.
Du Châtelet zapłacił za Chardona, wszyscy poczęli go traktować z pewną oziębłością. Czując się zagrożony, dyrektor podatków, który, od chwili gdy pani de Bargeton nazwala go tylko Châtelet, poprzysiągł sobie w duchu że musi mieć tę kobietę, wszedł na pozór w intencje pani domu, stanął po stronie młodego poety, głosząc się jego przyjacielem. Ten wielki dyplomata, którego cesarz tak lekkomyślnie postradał, zręcznie przyciągnął do siebie Lucjana, okazując mu jawną życzliwość. Aby wprowadzić w świat poetę, wydał objad, na którym znaleźli się prefekt, naczelnik skarbowości, pułkownik miejscowego garnizonu, dyrektor szkoły marynarskiej, prezydent trybunału, słowem wszyscy rządowi dygnitarze. Biednego poetę fetowano tak wspaniale, że ktobądź inny niż dwudziestodwuletni chłopiec byłby silnie podejrzewał jakąś mistyfikację w pochwałach któremi zasypywano mu oczy. Przy deserze, Châtelet nakłonił rywala do wygłoszenia Ody umierającego Sardanapala, jego ostatniego arcydzieła. Słysząc ten utwór, prowizor kollegjum, mimo iż z natury flegmatyk, począł klaskać w ręce, utrzymując, że Jan Baptysta Rousseau nigdy nie napisał nic lepszego. Baron Sykstus Châtelet pomyślał że młody wierszokleta zadławi się prędzej czy później w tej cieplarni pochwał i zachwytów, lub, w upojeniu przedwczesnej sławy, pozwoli sobie na jakąś śmiałość, która go zepchnie z powrotem w dawną nicość. Oczekując na rychły zgon tego genju-
- ↑ Chardon — oset.