wyraźniej, urosnąć i przybrać olbrzymie proporcje. Z porady pani de Listomére i jej stronników, którzy rozpalili się do tej intrygi ożywiającej prowincjonalną pustkę, posłano po pana Garon. Prawnik wrócił z godną uwagi szybkością, która przeraziła jedynie pana de Bourbonne.
— Odłóżmy wszelką decyzję do ściślejszych informacji, orzekł ten Fabjusz w szlafroku, który mocą głębokiej refleksji przenikał wysokie kombinacje tureńskiej szachownicy.
Chciał oświecić księdza Birotteau co do niebezpieczeństw jego pozycji. Ale mądrość starego wygi nie szła na rękę namiętnościom chwili, toteż nie bardzo zwracano na niego uwagę. Narada adwokata z księdzem Birotteau trwała krótko. Wikarjusz wrócił bardzo pomięszany, mówiąc:
— Żąda stwierdzenia na piśmie mojej cesji.
— Cóż to za okropne słowo? spytał porucznik okrętu.
— Co to ma znaczyć? wykrzyknęła pani de Listomére.
— To znaczy poprostu, iż ksiądz ma oświadczyć, że chce opuścić dom panny Gamard, odpowiedział pan de Bourbonne zażywając tabakę.
— Tylko tyle? Niech ksiądz podpisze! rzekła pani de Listomère. Jeżeli ksiądz masz poważny zamiar opuścić jej dom, niema żadnej przeszkody do stwierdzenia pańskiej woli.
Wola księdza Birotteau!
— Słusznie, rzekł pan de Bourbonne zamykając tabakierkę suchym gestem, którego znaczenia niepodobna oddać, bo to był cały język. — Ale zawsze to niebezpieczna rzecz pisać, dodał kładąc tabakierkę na kominku z miną zdolną przerazić wikairjusza.
Birotteau był tak oszołomiony tym przewrotem wszystkich jego pojęć, szybkością wypadków, które go zaskakiwały bez obrony, lekkością z jaką przyjaciele traktowali najdroższe sprawy jego samotnego życia, że stał bez ruchu, jak lunatyk, nie myśląc nic, słuchając tylko i starając się zrozumieć sens padających słów. Wziął pismo pana Garon i przeczytał je z pozorami uwagi; ale był to
Strona:PL Balzac - Dziewczyna o złotych oczach; Proboszcz z Tours.djvu/133
Ta strona została przepisana.