— Henryku, w tobie się najoczywiściej dzieje coś niezwykłego; to widać mimo twojej czynnej dyskrecji.
— Tak! słuchaj, muszę zabić czas do dziś wieczora. Chodźmy grać... Może będę miał to szczęście że przegram.
De Marsay wstał, wziął garść banknotów, zwinął je, wsunął do etui na cygara, ubrał się i skorzystał z powozu Pawła aby się udać do klubu. Do obiadu strawił czas w drażniących kolejach gry, które są ostatnią ucieczką silnych organizacyj, kiedy im trzeba zużywać się w próżni. Wieczorem przyszedł na schadzkę i dał sobie posłusznie zawiązać oczy. Następnie, z ową niezłomną wolą, którą umieją skupiać jedynie ludzie prawdziwie silni, skierował całą uwagę i obrócił całą inteligencję na to, aby zgadnąć jakiemi ulicami jedzie. Był niemal pewny, że go zawieziono na ulicę Saint-Lazare i że powóz zatrzymał się u furtki pałacu San-Real.
Skoro minął, jak pierwszym razem, tę furtkę i kiedy go złożono na noszach, dźwiganych zapewne przez mulata i woźnicę, zrozumiał, słysząc skrzypienie piasku pod nogami, przyczynę tych ostrożności. Gdyby był swobodny, albo gdyby szedł, mógłby zerwać jakąś gałązkę, zbadać piasek któryby mu przylgnął do podeszew; podczas gdy przy tej powietrznej wędrówce do niedostępnego pałacu przygoda jego musiała zostać tem czem była dotąd, snem. Ale, ku swej rozpaczy, człowiek nie może nigdy zrobić nic doskonałego, ani w dobrem ani w złem. Wszystkie jego dzieła, duchowe czy fizyczne, naznaczone są piętnem zniszczenia. Padał lekki deszcz, ziemia była wilgotna. W nocy, pewne zapachy roślinne są o wiele silniejsze niż w dzień; Henryk uczuł tedy woń rezedy w alei którą go konwojowano. Wskazówka ta miała go oświecić w poszukiwaniach, jakie zamierzał podjąć celem rozpoznania pałacu, w którym znajdował się buduar Paquity. Uważał nawet zakręty, jakie czyniono idąc z noszami przez dom, i sądził że zdoła je zapamiętać. Znalazł się, jak wczoraj, na otomanie, w obliczu Paquity, która zdjęła mu chustkę; ale była blada i zmieniona. Widać było, że płakała. Klęcząc jak modlący się anioł, ale anioł smutny i pełen melancholji, — bied-
Strona:PL Balzac - Dziewczyna o złotych oczach; Proboszcz z Tours.djvu/80
Ta strona została przepisana.