Ledwie wyrzekła te słowa radosnym tonem, kiedy przesunął się czarny pan, smutniejszy jeszcze i bardziej przygnębiony niż zwykle. Niewinne i słodkie spojrzenie, jakiem go objęła Karolina, mogło uchodzić za zaproszenie. To też nazajutrz, kiedy pani Crochard, odziana w ciemną merynosową kapotkę, jedwabny kapelusz i imitację kaszmiru w wielkie prążki, zjawiła się, aby wziąć bryczuszkę na rogu ulic Faubourg-Saint-Denis i d‘Enghien, zastała tam nieznajomego, w pozycji człowieka, który czeka na swoją żonę. Uśmiech radości rozpromienił twarz nieznajomego, skoro ujrzał Karolinę, której mała nóżka obuta była w jasne prunelowe kamasze, a biała sukienka, unoszona groźnym dla źle zbudowanych kobiet wiatrem, rysowała jej powabne kształty. Twarzyczka, osłoniona słomkowym kapeluszem na różowym jedwabiu, odbijała blask nieba; szeroki pasek uwydatniał kibić, którą możnaby objąć palcami dwóch rąk. Włosy, rozdzielone w dwa pasma na czole białem jak śnieg, dawały jej wyraz niewinności.
Radość czyniła Karolinę tak lekką, jak słomkę z której zrobiony był jej kapelusz; ale, kiedy ujrzała czarnego pana, błysła w jej oczach nadzieja, która opromieniła nagle i strój jej i urodę. Nieznajomy, dotąd jakby niezdecydowany namyślił się może ofiarować hafciarce swoje towarzystwo, widząc szczęście jakiem przejął ją jego widok. Zgodził kabrjolet, który wydał mu się porządniejszy od innych i zaprosił doń panią Crochard wraz z córką. Matka przyjęła, nie dając się prosić, ale, w chwili gdy powozik znalazł się na drodze
Strona:PL Balzac - Fałszywa kochanka; Podwójna rodzina.djvu/106
Ta strona została przepisana.