Strona:PL Balzac - Fałszywa kochanka; Podwójna rodzina.djvu/107

Ta strona została przepisana.

do Saint-Denis, chwyciły ją skrupuły; jęła coś bąkać o kłopocie, jaki sprawiają swemu towarzyszowi.
— Pan może chciał sam wybrać się do Saint-Leu? rzekła z obłudną dobrodusznością. Ale niebawem zaczęła się skarżyć na upał, a zwłaszcza na katar, który, jak mówiła, nie dał jej oka zmrużyć w nocy; to też, zaledwie powóz przybył do Saint-Denis, pani Crochard już spała. Chwilami chrapanie jej wydało się podejrzane czarnemu panu, który marszczył brwi, patrząc na starą z mocno nieufną miną.
— O, mama śpi, rzekła naiwnie Karolina, kaszlała bezustanku od wczoraj. Musi być bardzo zmęczona.
Towarzysz podróży spojrzał na młodą dziewczynę z filuternym uśmiechem, jakby chcąc rzec: „Naiwne stworzenie, ty nie znasz swojej matki!“ Jednakże, mimo swej nieufności, kiedy powóz potoczył się ową długą aleją topolową, która wiedzie do Eaubonne, czarny pan miał wrażenie, że pani Crochard istotnie śpi: może też nie miał już ochoty sprawdzać, o ile ten sen jest udany lub prawdziwy. Może piękność nieba, czyste powietrze, oraz upajające zapachy płynące od zieleniących się topoli, wierzb i głogów sprawiły, iż serce jego zakwitło tak, jak kwitnie cała natura; może dłuższy przymus go męczył; może uroczo lśniące oczy Karoliny uśmierzyły niepokój jego oczu: dość, że czarny pan wdał się z nią w rozmowę równie ulotną jak kołysanie się drzew na wietrze, równie kapryśną jak lot motyla w błękitnem powietrzu, równie mało treściwą jak słodki melodyjny