Strona:PL Balzac - Fałszywa kochanka; Podwójna rodzina.djvu/108

Ta strona została przepisana.

głos pól, ale nasyconą jak cała natura tajemnicą miłości. Czyż w owej dobie natura nie jest jak oblubienica, która wdziała ślubną suknię, i czyż nie zaprasza najchłodniejszych nawet dusz do rozkoszy? Opuścić mroczne ulice Marais po raz pierwszy od zimy i znaleźć się na łonie harmonijnej i malowniczej doliny Montmorency; przebyć ją rankiem, mając przed oczyma bezkres jej widnokręgów i móc z niej przenieść swoje spojrzenia na oczy, które odbijają też nieskończoność swym blaskiem miłosnym: któreż serce zostałoby z lodu, któreż wargi uchowałyby tajemnicę? Nieznajomemu wydawała się Karolina bardziej wesoła niż inteligentna, bardzej tkliwa niż wykształcona: ale, o ile śmiech zdradzał pustotę, słowa jej wróżyły szczere uczucie. Kiedy, na trzeźwe pytanie towarzysza, młoda dziewczyna odpowiadała wylewem serca, którem ludzie prości szafują, nie trzymając go na wodzy jak ludzie z wielkiego świata, twarz czarnego pana ożywiała się, jakgdyby odrodzona: ustępował smutek, który kaził jego rysy; twarz jego nabierała młodości i urody, z czego Karolina była szczęśliwa i dumna. Ładna hafciarka odgadła, że jej protektor, oddawna pozbawionego tkliwszego uczucia, stracił wiarę w oddanie kobiety. Wreszcie jakiś niespodziany wyskok Karoliny zerwał ostatnią zasłonę, która odbierała fizjognomji jej prawdziwą młodość i jej istotny charakter; możnaby rzec, iż rozstał się na zawsze z przykremi myślami, i dopuścił do głosu żywość ukrytą pod uroczystą maską. Rozmowa stała się tak poufna, iż, w chwili gdy powozik zatrzymał się przy pierwszych do-