Strona:PL Balzac - Fałszywa kochanka; Podwójna rodzina.djvu/120

Ta strona została przepisana.

Widząc potakującą miną Rogera, zrodzoną z antypatji do nazwiska Crochard, Karolina podskoczyła lekko, klaszcząc w dłonie.
— Mam uczucie, wykrzyknęła, że w ten sposób bardziej będę należała do ciebie. Wszak zwykle panna wyrzeka się swego nazwiska i przybiera nazwisko męża... — Niemiła myśl, którą spędziła rychło, przyprawiła ją o rumieniec: wzięła Rogera za rękę i zaprowadziła go do fortepianu. Słuchaj, rzekła. Umiem już moją sonatę jak anioł. I już palce jej biegły po białych klawiszach, kiedy uczuła, że ją ktoś chwyta i unosi w górę.
— Karolino, powinienbym już być daleko.
— Chcesz iść, więc idź, — rzekła z dąsem: ale uśmiechnęła się spojrzawszy na zegar i wykrzyknęła radośnie:
— I tak przetrzymałam cię o kwadrans dłużej.
— Mam zaszczyt pożegnać pannę de Bellefeuille, rzekł z pieszczotliwą ironją miłości.
Przyjęła pocałunek i odprowadziła swego Rogera aż do progu: kiedy nie było już słychać jego kroków, pobiegła na balkon, aby widzieć jak wsiada do tilbury, jak ujmuje lejce, aby uszczknąć jego ostatnie spojrzenie, usłyszeć turkot kół po bruku i biec oczami za pysznym koniem, za kapeluszem pana, za złotym galonem lśniącym na czapce żokieja, a wreszcie aby patrzeć długo jeszcze, skoro ciemny kąt ulicy pochłonął już jej wizję.
W pięć lat po instalacji panny Karoliny de Bellefeuille przy ulicy Taitbout, rozegrała się po raz