Strona:PL Balzac - Fałszywa kochanka; Podwójna rodzina.djvu/130

Ta strona została przepisana.

zbrodniarz nie zostawił mi nic, czembym mogła rozporządzać. Biorąc moją biedną Karolinę, rozłączył nas, i wyznaczył mi jedynie trzy tysiące franków renty, których kapitał należy do córki.
— Pani ma córkę i ma tylko dożywocie! wykrzyknęła Franciszka, wpadając do salonu.
Trzy staruszki popatrzyły po sobie z głębokiem zdumieniem. Ta, której nos i broda, bliskie spotkania się z sobą, zdradzały największą doskonałość w obłudzie i sprycie, mrugnęła tylko; skoro zaś Franciszka wyszła, dała przyjaciółkom znak, który mówił:
— Ta dziewczyna to szczwana sztuka, figurowała już w trzech testamentach.
Zostały tedy, ale ksiądz ukazał się niebawem: rzekł słowo i czarownice pognały za nim po schodach, zostawiając Franciszkę samą z jej panią. Pani Crochard, której cierpienia wzmogły się okrutnie, daremnie dzwoniła na służącą; ta wołała tylko: „Idę! Już idę!“ Drzwi od szaf i komód otwierały się jedne po drugich tak, jakgdyby Franciszka szukała jakiegoś zagubionego biletu na loterję.
W chwili gdy atak dochodził ostatniego perjodu, panna de Bellefeuille przybiegła do łoża matki, aby ją obsypać pieszczotliwemi słowy.
— Och, biedna matko, jakaż ja występna! Ty cierpisz, a ja nie wiedziałam o tem, serce mi nie powiedziało! Ale oto jestem...
— Karolino...
— Co, mamo?