Strona:PL Balzac - Fałszywa kochanka; Podwójna rodzina.djvu/131

Ta strona została przepisana.

— One mi sprowadziły księdza.
— Ależ tu trzeba lekarza, rzekła panna de Bellefeuille. Franciszko, lekarza! Jak mogły te panie nie posłać po doktora!
— Sprowadziły mi księdza, powtórzyła stara, wydając westchnienie.
— Jak ona cierpi! i żadnych kojących ziółek, nic na stole.
Matka uczyniła nieznaczny ruch, ale bystre oko Karoliny zrozumiało go; zamilkła, aby jej dać mówić.
— Sprowadziły mi księdza, żeby mnie niby wyspowiadał. — Uważaj, Karolino, krzyknęła z trudem stara baletnica ostatnim wysiłkiem, ksiądz wydarł ze mnie nazwisko twego dobroczyńcy.
— A kto tobie mógł powiedzieć, mamo?
Stara oddała ducha, starając się przybrać sprytną minę. Gdyby panna de Bellefeuille była zdolna obserwować w tej chwili, byłaby ujrzała to, czego nie zobaczy nikt: śmiejącą się śmierć.
Aby zrozumieć sekret, kryjący się we wstępie do tej sceny, trzeba zapomnieć na chwilę jej aktorów, i wrócić do dawniejszych wydarzeń, z których ostatnie wiąże się ze śmiercią pani Crochard. Te dwie części stworzą wówczas jedną historję, która — taka jest właściwość paryskiego życia — wydała dwa różne dramaty.
Pod koniec listopada r. 1805, młody adwokat, liczący może lat dwadzieścia sześć, wychodził około