Strona:PL Balzac - Fałszywa kochanka; Podwójna rodzina.djvu/55

Ta strona została przepisana.

— Niechże pan powie coś dobrego o Adamie! wykrzyknęła Klementyna. Niech mi pan powie, że to nie jest człowiek lekki, pan go zna przecie!
Był to wspaniały krzyk serca.
— Przyszła tedy chwila, aby wznieść między nami zapory nie do przebycia, pomyślał biedny Pac, obmyślając heroicznie kłamstwo. — Coś dobrego?... podjął głośno, zanadto go kocham, nie uwierzyłaby pani. Nie jestem zdolny powiedzieć o nim nic złego. To też... moja rola w tym domu jest bardzo trudna.
Klementyna spuściła głowę i przyglądała się końcom lakierowanych bucików Paca.
— Wy, ludzie Północy, wy macie jedynie odwagę fizyczną, brak wam stałości, decyzji, szepnęła.
— Co pani będzie robiła sama? spytał Pac, przybierając ton zupełnej naiwności.
— Nie chce mi pan tedy dotrzymać towarzystwa?
— Daruje pani, muszę iść...
— Jakto? Dokąd?
— Idę do cyrku, dziś pierwsze przedstawienie na Polach Elizejskich, niepodobna mi nie być...
— Dlaczego? rzekła Klementyna, przerywając mu nawpół gniewnem spojrzeniem.
— Czy mam pani otworzyć moje serce, odparł rumieniąc się, zwierzyć pani to, co kryję memu drogiemu Adamowi, który myśli, że ja kocham tylko Polskę.
— Oho! nasz szlachetny kapitan ma sekrety?