Strona:PL Balzac - Fałszywa kochanka; Podwójna rodzina.djvu/77

Ta strona została przepisana.

— Ależ, droga pani, przypuściwszy, że Adam umrze... czy pani nie rozczarowała się do niego?
— Kochałam bez zaślepienia, rzekła, ale kochałam go tak, jak żona powinna kochać męża.
— A więc, rzekł Tadeusz głosem, którego Klementyna u niego nie znała, będzie go pani żałowała mniej, niż gdyby pani straciła człowieka z rzędu tych, którzy dla was, kobiet, są całą waszą dumą, całą miłością, całem życiem! Może pani być szczera z przyjacielem takim, jak ja... Ja go będę żałował!... Na długo przed waszym związkiem uczyniłem zeń swoje dziecko, poświęciłem mu życie. Stracę wszystko na ziemi. Ale dla dwudziestoczteroletniej wdowy życie jest jeszcze piękne.
— Ech! pan wie, że nie kocham nikogo, odparła szorstko z bólem.
— Nie wie pani jeszcze, co to kochać, rzekł Tadeusz.
— Och, jeżeli chodzi o męża, mam na tyle rozsądku, aby woleć dziecko takie, jak mój biedny Adam, od człowieka wyższej miary. Oto już blizko pięć tygodni powiadamy sobie: „Czy będzie żył?“ Te wahania przygotowały mnie, jak i pana, na tę stratę. Mogę być z panem szczera. Otóż dałabym kawał mego życia, aby zachować życie Adama. Samotna kobieta w Paryżu! czyż nie grozi jej co chwila, iż da się złapać na komedję miłości bankrutowi lub marnotrawcy? Modliłam się do Boga, aby mi zostawił męża tak zacnego, tak niewymagającego, i który zaczynał się mnie bać.