regularnych porach: pierwszego dnia przyszedł o szóstej, przedwczoraj o czwarej, a dziś o trzeciej. Przypominam sobie, że go widywałam dawniej od czasu do czasu. To pewno jakiś urzędnik z prefektury, który musiał się przeprowadzić na Marais. Oho, — dodała, rzuciwszy okiem w ulicę, — nasz jegomość w bronzowym fraku wdział perukę, jak go to zmienia!
Jegomość w bronzowym fraku, był to przechodzień, zamykający widać codzienną procesję, bo stara włożyła z powrotem okulary, wzięła robotę, westchnęła i objęła córkę osobliwem spojrzeniem, które sam Lawater niełatwoby zanalizował: podziw, wdzięczność, nadzieja lepszej przyszłości, łączyły się z dumą posiadania tak pięknej córki. Około czwartej, stara trąciła Karolinę, która podniosła głowę właśnie na czas, aby ujrzeć nowego aktora, którego zjawienie się miało ożywić scenę. Wysoki, szczupły, blady i czarno ubrany, człowiek ten, lat około czterdziestu, miał coś dostojnego w chodzie i w postawie. Kiedy jego szare przenikliwe oko spotkało się ze spełzłem spojrzeniem starej, zadrżała: miała wrażenie, że z natury czy z nawyku nieznajomy posiada dar czytania w sercach. Zetknięcie się z nim musiało być równie lodowate, jak powietrze na tej ulicy. Czy ziemista i zielonkawa cera tej straszliwej twarzy była wynikiem nadmiernej pracy czy też wątłego zdrowia? Problem ten rozwiązywała stara matka na tysiąc sposobów, ale Karolina odgadła w lot na tem pomarszczonem czole ślady długich cierpień duszy. Lekko zapadłe policzki nosiły odcisk pieczęci, jaką nieszczęście
Strona:PL Balzac - Fałszywa kochanka; Podwójna rodzina.djvu/98
Ta strona została przepisana.